Dzieci lek. med. Agnieszki Wziątek, absolwentki Wydziału Lekarskiego I Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, pediatry, hematologa i onkologa dziecięcego, nauczyciela akademickiego, na co dzień pracującej w Klinice Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego – to trójka nastolatków: Jaś (18 lat), Kuba (15) i Ola (11 lat). Od zawsze wiedzą, że mają mamę lekarkę, po dyżurze zmęczoną, czasem z powodu pracy wesołą albo smutną. Kiedy Agnieszka idzie do pracy czy dyżuruje, mąż – ekonomista z wykształcenia, zostaje w domu, gotuje, sprząta, opiekuje się dzieciakami. Od zawsze musieli radzić sobie sami.
Praca klinicysty hematologa-onkologa dziecięcego jest stresująca. – Moje dzieci od zawsze to rozumiały. Są przyzwyczajone do moich dyżurów, do mojego stresu, ale też wiele razy widziały moją rozpacz po stracie pacjenta – mówi Agnieszka. Widziały też satysfakcję i radość, gdy chory po wielomiesięcznym leczeniu wracał do normalnego życia. Lekarze nie kończą swojej pracy w momencie wyjścia ze szpitala. Nawet w domu myślą o swoich pacjentach. Większość nie potrafi zostawić emocji poza domem, Agnieszka też nie. Myśli o tym, czy wszystko zrobiła i czy mogła zrobić więcej.
Agnieszka ma nie tylko wsparcie męża, ale też dzieci z biegiem lat coraz bardziej wspierają ją we wszystkim. Dostrzegają i rozumieją jej zmęczenie, jej „zakręcenie”. Dają jej odpocząć.
Urodziny Jasia zbiegły się z jej stażem podyplomowym na onkologii dziecięcej. To wtedy polubiła tę specjalizację. Pamięta – a to wspomnienie dzieli z wieloma młodymi lekarkami – jak przenosiła lęki i obawy z pacjentów na własne dziecko. Robiła mu morfologie, strasznie się bała, że będzie miało białaczkę. Każdy pacjent podobny pod względem fizycznym do synka czy urodzony w tym samy roku wzmagał obawy o własne dziecko. Z tego powodu po urodzeniu Kuby na chwilę przestała pracować na onkologii dziecięcej. Pomogło jej to nabrać dystansu. Poza tym przy drugim dziecku lęków ogólnie jest mniej, do tego miała wsparcie doświadczonych lekarzy z zespołu w Klinice. Już nie tak często przenosiła lęk o pacjenta na własnego potomka: żeby tylko nie stało się mu to samo, co dziecku, którym opiekuje się na oddziale.
To, jak długo jest w szpitalu danego dnia (ustawowo od 7:30 do 15:00), zależy od tego, co dzieje się z pacjentem. Często w sytuacji nagłej czy w razie komplikacji zostaje, jak długo trzeba. Czasami wychodzi o wiele później, nawet nie mając dyżuru. Na dyżurze jest w pracy 24 godziny – od rana do rana kolejnego dnia. Najbardziej „kradnącymi czas" rodzinie są dyżury w weekendy. Od poniedziałku do piątku dzieci chodzą do szkoły, a weekend powinien być dla rodziny. Ale gdy Agnieszka pracuje w weekend, nie ma czasu dla rodziny. Po dyżurze czuje zmęczenie, więc kolejnego dnia w domu potrzebuje wiele samozaparcia, siły i zdrowia, by spędzać czas aktywnie. Agnieszkę wyprowadzają wtedy z równowagi najmniejsze rzeczy i nawet jej obyte z lekarską amplitudą zmęczenia dzieci nie do końca to rozumieją.
Według Agnieszki jej głównym zasobem sił do pracy i wychowania trójki dzieci jest satysfakcja z wybranego zawodu – zawsze chciała być lekarzem. Nie od początku myślała o pediatrii, a tym bardziej o onkologii dziecięcej, ale nigdy nie wyobrażała sobie robienia czegoś innego niż bycie lekarzem. Kiedy praca przynosi satysfakcję, człowiek czuje się spełniony. Drugie źródło siły to docenienie tego, że w domu ma się zdrowe dzieci (rewers lęków przenoszonych z pacjentów na własne pociechy). Trzecie źródło to bycie z dzieciakami, z rodziną – wspólne wyjazdy rowerowe, wspólne gry i ulubione wyjazdy wakacyjne.
Agnieszka zapytana o osobiste wspomnienia o własnej Matce i jej - jako dziecka - obchodach Dnia Matki, zastanawia się co powiedzieć.
– Ja nigdy nie miałam taty, zawsze byłam tylko z mamą, tata zginął w wypadku samochodowym nim się urodziłam - wspomina. Dla mnie mama była zawsze kimś jedynym i ważnym. Na Dzień Matki jako małe dziecko rysowałam jej laurki z pomocą moich sióstr. Moja córka zawsze rysuje mi piękne laurki. Chłopcy przynoszą śniadanie do łóżka, starają się zrobić coś miłego i wyjątkowego.
– Myślę, że trudno jest zapomnieć o Dniu Matki – to jest obok taty najważniejsza osoba na świecie. Dla mnie zawsze tą jedyną, najważniejszą osobą na świecie była ona. Zawsze pamiętałam o Dniu Matki, pewnie moje dzieci coś z tego przejęły.
– Pamiętam, to tak na marginesie bycia matką nie od święta – jak obaj synowie, chyba w piątej klasie podstawówki napisali wypracowanie, każdy po swojemu, ale podobnej treści. Mieli opisać swojego bohatera – z książki, z filmu, z życia – a opisali mnie. Sens był taki, że podziwiają mnie za to, że nawet gdy stracę pacjenta, jestem silna i płaczę w ukryciu, ale oni wiedzą, że to z tego powodu. I podziwiają mnie za to, jak bardzo lubię być lekarzem. Do dziś pamiętam swoje wzruszenie kiedy to przeczytałam. Popłakałam się.
W Dniu Matki, za dwa dni, jak znam życie, pójdziemy wszyscy na sushi – przewiduje Agnieszka.